Saturday, February 28, 2009

3, 2, 1, 0 start

Tadadada! No to zaczynam!

Postanowilam nie spamowac Wam skrzynek i umieszczac swoje wypociny tutaj. Dla pelnego obrazu sytuacji wklejam stare maile:

Z Londynu przyjechalam on time na lotnisko w Bangalore - wszystko wypasione, samolot ę ą, nie wiadomo co przycisnac, jakies wyswietlacze lcd i w ogole... Na lotnisku Bangalore podobnie - pelna kultura. Pod lotniskiem rowniez. Autobus lotnisko - dworzec autobusowy Bangalore tez niczego sobie. Mysle - phi! Te indie poludniowe to zupelnie inna cywilizacja! czego to sie bac? No i wysiadam sobie z autobusu lukszury (bylo jeszcze ciemno - okolo 5 - 6 rano) i sie zaczelo! Oblazlo mnie stado ciapakow - WANT A TAXI? RIKSZA? MONEY MONEY? no ale po godzinie przepedzania mnie przez ciapakow z miejsca na miejsce (bo nikt nie wiedzial, gdzie moze byc autobus, ktorego szukam), postanowilam sie zalatwic i zaczac raz jeszcze. Za ofiare ubralam sobie pieknie europejsko ubranego Hindusa, z pieknymi oprawkami od okularow (moja ostatnia fobia) i zapytalam, czy moglby mi pomoc. Pomogl, znalazl, kazal czekac i siedziec na jakims tam przydroznym kamieniu. No i siedzialam w oczekiwaniu az przypaletal sie jakis Rusek do mnie. Wszedl do jakiegos autobusu, pozegnal sie ze mna a po 10 minutach z niego wysiadl i stwierdzil, ze jedzie ze mna (tyle zrozumialam z jego pokracznej mowy). Pomyslalam - ok - bo zawsze to bezpieczniej miec jako sasiada w autobusie slowianina niz... wiadomo... No i jazzzzzda! Osmiogodzinna. Do tego Pondicherry - w miedzyczasie postoje na jedzenie (calkiem dobre - za zlotowke).
Gdy dotarlismy na miejsce Rusek zabral sie ze mna riksza do Aurobeach (bo to glowne miasto - Auroville jest jakies 5-7 km od brzegu morza). Poszlismy sie kapac - tzn on najpierw a potem ja - co by mi ciapuchy calego dobytku nie wyniesli. No ale co Wam bede mowic.... Po prostu RAJ!

Palmy, rozowe kwiaty, piasek, palmy, palmy, palmy.... No i piekne bamboo domki przy plazy - kryte taka strzecha z lisci palmowych - zupelnie jak w przykladach z mojego diploma! uuuuuuuuu aaaaaaaa! Rusek znalazl sobie jakis tam pokoik w takim wlasnie domku a ja zdecydowalam, ze ruszam do Auroville, co by tam dotrzec przed wieczorem. No i byla godzina 18. I w ciagu doslownie chwili zrobila sie kompletna ciemnosc! Do tego wysiadlo elektrisiti wszedzie. Spanikowalam i wynajelam domek obok mojego Ruska (zrezygnowawszy z dzielenia z nim jednego pokoju, bo wiadomo... co sie pod tymi radzieckimi czerepami kryje :P) Domek - marzenie - 2 metry nad ziemia, konstrukcja bamboo, wszystko piekne, a najlepszy widok - na te rozowe kiwaty, palmy i morze...
A obok w domku jakis przystojny mlodzieniec uprawial.................................

medytacje.

Fajnie to wygladalo. Zapalil znicz i cos tam mruczal pod nosem. Pozniej w nocy obudzil mnie (chyba on) wraz z jakims kolega mruczeli/spiewali jakies mantry. Nawiedzony troszku. Podobnie moj Rusek. Usiadl w pozycji kurde chyba lotosu i zaczal sie gapic w to morze. Moze za 2 tygodnie sama zrozumiem i sama tak zrobie. Jak mnie tylko dimada oswieci.

AAAAAAAA! najwazniejsze - DIMADA nie zyje!! juz od jakiegos czasu. Dlatego czar spotkania sie z nia prysl bezpowrotnie...

A w nocy wyciagnelam Ruska na plaze - tysiace gwiazd! i cieplo jak nie wiem co! Rano przeszlam sie po plazy - w te i w tamte strone - ale mowie Wam... Jakies 300 m dalej od turystycznego resortu - bieda na maxa.
Ludzie naprawde mieszkaja w takich skleconych na predce domkach. Calymi rodzinami. No i lowia te ryby, baby nosza wszytsko na glowie. Inny swiat. Naprawe inny swiat.

Zeby juz nie zanudzac - wzielam riksze i pojechalam do Auroville. Doczepili sie do niej znajomy juz Rusek oraz Hinduska wraz z malym wnukiem, zeby ich podwiezc na szczepienie. Wiec w scisku z bagazami i malym dzieckiem w jednej rikszy dojechalismy do tego Auroville. Ruska uprzejmie pozegnalam (choc nigdy nie wiem, czy on mnie w ogole rozumie) i umowilam sie z nim pod swiatynia na 19, choc musze juz go splawic, bo mnie meczy. Dostalam klucze do pokoju - wszyscy tu laza na boso i ja tez chyba musze - tylko jak stapac boso po tych kamieniach? Moje ksiezniczkowe stopki nie daja rady niestety... Rozlokowalam sie i wypozyczylam los skuterrros - nie to - skuter to jest zycie! Musze jakos skombinowac go we Wro. Po prostu zyc nie umierac. Pojechalam pizdziec w te dzungle - Hindus jakis doprowadzil mnie do takiej stolowki wielkiej - lunch super hiper dobry - hinduskie, nalesniki i inne takie. Za 6 zyla. Pelno mlodych ludzi - takich typu wakacyjna milosc (dziewczyny wiedza ozohozi...) Ale tez sporo starszakow - nawet takich 70letnich. Tam poznalam Ditte - z ktora teraz spedzam reszte dnia. Jezdzilysmy skuterami wszedzie. Pokazala mi troche Auroville. Bylysmy znowu na plazy - zalatwilam sobie hindu karte sim, wiec bede wysylac smsy z dziwnego numeru.

Jedynie co mnie martwi to weze i skorpiony, ktore ponoc moga krzywde zrobic... No ale kto nie ryzykuje ten nie jedzie, jak mawia stare chinskie przyslowie. No a poza tym wszytsko jest git. Pozarly mnie w nocy komary strasznie - dopiero w srodku nocy zrozumialam jak sie uzywa moskitiere i ze w pewnych warunkach bywa bardzo pomocna. Zastanawialam sie tylko pod jakim katem te wstretne komarzyska wbijaja we mnie te swoje trabki... Czy aby nie pod "katem malarycznym". No ale poki co wszystko w tej kwestii ok. Gitarra tak zwana. No nic. Zbieram sie juz stad, bo siedze na jakims bambusowym zydlu wcisnieta miedzy komputery w kafejce internetowej (zeby moc korzystac z wlasnego laptopa).

Prosze o odpisanie mi (indywidualnie - ze szczegolnym uwzglednieniem tzw "wroclawskich ploteczek", aby tu w mojej samotnosci byla choc mala radosc zwiazana z internetem :)

Postaram sie wyslac zdjecia jakies moze jutro. Osoby, ktore znalazly sie w tej liscie mailowej bez swojej zgody, proszone sa o napisanie, ze zycza sobie usuniecia.

POZZZZZZZZZDrav i przesylam blogoslawienstwo ducha DIMADA