Sunday, April 17, 2011

Auroville i niesmiertelna Dimada

Slow kilka na temat Auroville. O idei nie bede pisac, nie chcac zanudzac :), bo kazdy zainteresowany sobie doczyta czy u wujka Googla czy w poprzednich wpisach. W ciagu ostatnich dni bylismy tam skuterem razy kilka. Nie zarejestrowalismy sie jednak jako goscie, bo raz Townhall zamkniety, potem nie widzielismy potrzeby, a dzisiaj niedziela i nydyrydy. Zatem oficjalnie bylismy intruzami, ale nikt nie mial z tym problemu. (Gwoli wyjasnienia: normalna procedura to wyrobienie sobie specjalnej karty, dzieki ktorej potwierdza sie swoja tozsamosc, miejsce zamieszkania i mozna dokonywac tranzakcji bezgotowkowych - co by wyzwolic sie ze zla pieniadza - serio serio).

Tak wiec na wlasna reke, mknac skuterem po czerwonej ziemi, jezdzilismy to tu to tam, a z zielonej dzungli wylanialy sie coraz to nowe miejsca, ktore zupelnie inaczej odbiera sie z perspektywy goscia niz mieszkanca (nawet tymczasowego).

Wsrod nich oczywiscie Matrimandir - czyli centralna czesc zalozenia miasta. Oczywiscie niedostepna zwyczajnym smiertelnikom, ale na wszelkie procedury rejestracyjne nie mielismy czasu.


Zamiast tego wymyslalismy historie, do czego preludium bylo stwierdzenie, ze to "ich statek kosmiczny". Wiec po procedurze rejestracyjnej, za jedyne 1000 rupii mozesz kupic sobie miejsce w statku, by w momencie zblizajacego sie konca swiata (era wodnika) wyladowac wraz z mieszkancami Auroville w raju. Za niewielka doplata - masz miejsce siedzace. Za 100 000 rupii - statek przyjedzie po ciebie w dniu ostatecznym w dowolne miejsce na swiecie. Mielismy nawet plan, by oswiecic jakichs przygodnich turystow, ale nikt sie nie napatoczyl, a i entuzjazm szybko opadl.

A w Auroville przez ostatnie 2 lata zaszly wielkie zmiany. Youth Centre rozbudowane niesamowicie, pojawily sie nowe domki na drzewach i wynalazko-zabawki.


Odwiedzilismy tez miejsce, gdzie w pocie czola pomagalam budowac domy z rammed earth w marcu 2009. Satysfakcja - nie powiem - bo domy stoja (uff!) i sa zamieszkale. I calkiem dobrze to wyszlo. Chyba na tyle ok, ze juz drugi szereg ma sie ku koncowi (za moich czasow nie byl nawet w fazie planow)


Trafilismy tez na targ miejscowych wyrobow, gdzie m.in sprzedawano butelki coca-coli (pelne) z wmontowanym spryskiwaczem do zwalczania jakichs szkodnikow. Nie wiem, czy to byl zart i akcja przeciw globalizacji w symbolu coca-coli czy rzeczywiscie zwalczaja szkodniki w ten sposob. Kto wie ;)

Oprocz tego rozne inne hipisowskie klimaty - dzieci kwiaty, ludzie z calego swiata, psy, ekologia, wyroby z bambusa (na zdjeciu samochodziki), torby ze zuzytych opakowan po mleku, robotki reczne itp.


Spotkalam kilka znajomych twarzy, ale zadnych ziomali z Earth Institute. Generalnie jako gosc czlowiek jest bardzo wyobcowany, trudno chyba zlapac ducha tego miejsca, bedac nastawionym turystycznie. Sama pamietam, ze pracujac tu wszystko wydaje sie sensowne, z boku natomiast pewne rzeczy draznia - jak ta, ze nie mozemy spokojnie zjesc czegos czy napic sie, bo nie mamy numerka do wymian bezgotowkowych. Pecunia non olet - wszedzie na swiecie ale nie w Auroville!

Z kazdego kata natomiast zaglada Dimada (=The Mother) - "nawet zjesc spokojnie nie da" - jak podsumowal M. :)



z pamietnika M.:

Jestesmy dokladnie tu http://maps.google.co.in/maps?q=11.986986,79.849291&num=1&sll=12.006944,79.810556&sspn=0.043657,0.06403&gl=in&ie=UTF8&ll=11.99785,79.839535&spn=0.080933,0.110378&z=13 niedaleko Pondicherry, w wiosce Auroville. Jest to komuna hipisowska zalozona przez Matke Jakastam i jakiegos natchnionego filozofa z Francji. Klimatem przypomina wioske z serialu "Lost". To oaza czystosci na tle reszty okolicy. Ciapuchy to straszne syfiarze, wyglada na to, ze nie slyszeli nigdy o sluzbach komunalnych i wywozie smieci. Mieszkamy w "Babu guesthouses" czyli w chacie z bambusa i lisci palmy. Wczoraj, zeby sie umyc musialem z Babu przepchac badylem rure od prysznica, bo sie zatkala i nic nie lecialo. W nocy komary rypia tak, ze nie da sie spac, mamy moskitiere, ale i tak jakos przelaza. Mieszkamy nad samym oceanem, pare lat temu przeszlo tu Tsunami i zasialo spustoszenie. W zwiazku z tym dzieci lokalnych Ciapatych wysylaja teraz maskotki do Japonii.
---------------------------------------------------------------------------------
Za nami kolejna spocona noc w "Babu cottage guesthouse". Komary udalo nam sie juz troche okielznac - nauczylismy sie poprawnie naciagac moskitiere i zakupilismy mdlace kadzidelka w ksztalcie zwinietej kobry, dzialajace odstraszajaco na lokalna odmiane krwiopijcow.
Dzisiejszy dzien uplywa pod znakiem biegunki. Mojej. Auroville okazalo sie na tyle przyjazne, ze udostepnilo nam swoje toalety bezplatnie i bezproblemowo. W jednej byl nawet papier toaletowy. Nawiazujac do klimatow fekalnych wstalismy z A. dzisiaj z kurami, zeby pofocic rybakow wychodzacych w morze na poranny polow. Okazuje sie, ze miedzy 6 a 6:30 rano trzeba uwaznie patrzec pod nogi, gdyz cala wioska dokonuje rytualnego wyproznienia na plazy. Skonstatowalem, ze odchody tubylcow sa zolte. Kazdy jeden okaz niezaleznie od konsystencji. Moze to z powodu diety opartej na masali, curry i imbirze, a moze z powodu innej flory bakteryjnej jelit. Zamiast romantycznego wschodu slonca mielismy zatem rzad wypietych d... Na szczescie w strone morza. W Auroville udalo nam sie w koncu skorzystac z Solarkitchen (kuchni napedzanej ponoc jedynie energia sloneczna). Jako, ze nie korzysta sie tu z powszechnie przyjetych srodkow platniczych tylko z czegos na ksztalt precharge'owanej hippi-karty, musielismy poprosic uczynna mieszkanke Auroville o przekazanie nam swoich kredytow w zamian za 200 Rupieci w czystej gotowce. W drodze powrotnej wdepnelismy do kafejki, skad pisze do Was juz nieco zmeczony duchota i odwodnieniem.


1 comment:

  1. No patrz jaki czyscioch... mam Ci czasy akademola przypomniec? :P

    ReplyDelete