Friday, April 22, 2011

oko w oko z dzika zwierzyna

Poranek rozpoczelismy od przejazdzki lodka po jeziorze Periyar - teren rezerwatu, gdzie zyja tygrysy, slonie i inne znane z atlasow biologicznych dzikie zwierzeta. Pozniej bylismy swiadkami, jak niezbyt dzikie i wcale nieglupie malpy zaatakowaly Hindusa i porwaly jego winogrona. Podczas robienia ponizszych zdjec malpa chciala zaatakowac rowniez mnie - warczac jak pies i rzucajac sie na aparat - chyba miala dosc bycia miejscowym celebryta.



Nastepnie zaliczylismy sztandarowa rozrywke wszystkich bialasow: przejazdzke lodka po rezerwacie w uroczych pomaranczowych kapokach - wygladalismy zupelnie jak Pi i Sigma.


W miedzyczasie zatrzymujac sie w pobliskiej restauracji na obiad kelner szeptem zapytal czy chcemy piwo. Po zamowieniu w dosc niestandardowy sposob nam to piwo zaserwowal:

Wyglada na to, ze nie mial koncesji na alkohol - ale czego sie nie robi dla piwoszy: klient nasz pan!

Kolejna atrakcja byla piesza wycieczka w glab dzungli z przewodnikiem (rozpoczeta od przeplyniecia bambusowa tratwa na druga strone rzeki) i towarzyszaca jej nieustanna walka z pijawkami, ktore z powodu deszczu tlumnie wylegly na zer zadziwiajac swa liczebnoscia nawet samego przewodnika.



Kilka slow o znienawidzonych pijawicach: sa ohydne, brazowe, sliskie, wygladaja jak male dzdzownice, wskakuja na buty i wspinaja sie po nogach do gory szukajac jakiejs szpary, gdzie moglyby znalezc kawalek golego ciala. Nastepnie koncem ssacym wbija sie taka do skory, wypuszcza pijawkowy jad rozrzedzajacy krew i zaczyna uczte. Nie odpadnie, dopoki nie napoi sie do syta krwia. Nazarta krwiopijczyni zwieksza swa objetosc ponad dziesieciokrotnie, z malego robaczka przepoczwarzajac sie w cos, co przypomina polskiego brazowego slimaka bez skorupki. Ponoc nie przenosza zadnych chorob, ale po odpadnieciu zostaje krwawiaca dziura, z ktorej jakis czas jeszcze saczy sie rozrzedzona krew. Nic przyjemnego. M. mial okazje przekonac sie na wlasnej skorze - wdrapala sie az na plecy!

Przewodnik wyposazyl nas w plocienne dlugie antypijawkowe skarpety - troche obrzydliwe, bo nie wiadomo po kim i czy widzialy kiedys proszek do prania, ale coz bylo robic. Trzeba bylo zadbac o wlasny krwiobieg. Podczas marszu posypywal nam te skarpety tabaka, ktorej ponoc nienawidza. Coz... choc jedno dobroczynne dzialanie tytoniu.


Mimo pijawkowej traumy udalo nam sie skoncentrowac na wyprawie: spotkalismy latajace wysoko po drzewach i halasujace uu UUU uuu OOO UUUU dzikie malpy (inne niz te atakujace winogrona), jakiegos rudego lemura, bizono-bawoly (wild goar), dzikie swinie z mlodymi, zaby i inne mniejsze zyjatka. Tygrys objawil nam sie w formie zadrapan pazurami na drzewie (tak ponoc oznaczaja swoj rewir), slon natomiast w postaci wielkich odchodow (wielkosci pilki do nogi) i fragmentow czaszki (ktorej wlasciciel zginal w sloniowej bitwie - nie za sprawa klusownikow - co bylo mocno podkreslone).


Z przewodnika dowiedzielismy sie natomiast, ze obecna obsluga parku to nawroceni klusownicy. Hmm... Rzeczywiscie cos niepokojacego kryje sie za tym spojrzeniem.


No comments:

Post a Comment