Z dworca w Mangalore wzielismy riksze i pojechalismy na dworzec autobusowy. To byla nasza pierwsza riksza, w ktorej placilismy wg WLACZONEGO licznika, a nie widzimisie rikszarza. Postoj pod dworcem tez bardzo dobrze zorganizowany z kierujacym ruchem policjantem. Bez sniadania wskoczylismy do autobusu z klimatyzacja (co za luksus) i ruszylismy do Hassan. Potem szybka przesiadka na lokalny autobus do Belur. Po przybyciu na miejsce, to co zobaczylismy z okna naszego pojazdu sklonilo nas do pozostania w autobusie i jazdy dalej. Dotarlismy do Chikmagalur, gdzie z trudem znalezlismy za 550RS (po stargowaniu z 700RS - czyli drogo, bo zwykle placimy 300 Rs) hotel o obiecujacej nazwie "Woodland Lodge" . Z nastaniem zmroku hotelowe zakamarki i zaulki ozyly. Na podworku grasowala szczurza armia. Szczury byly tak wielkie, ze uciekaly przed nimi lokalne koty. W nocy podczas snu zaatakowaly nas pluskwy i karaluchy. Wyrwany ze snu przez ukaszenie pluskwy zaczalem przeszukiwac owiniety w folie materac w celu zlokalizowania intruzow. Karaluch, ktory wydawal sie ogromny, przebiegl mi po rece. Po podniesieniu materaca znalazlem na ramie lozka prawdopodobnie jego rozgniecionych rodzicow (2 razy wieksze okazy). Ja przenioslem sie na podloge, A. byla tak oslabiona i zmeczona, ze bylo jej wszystko jedno.
W przewodniku napisali, ze okolice Belur to piekna zielona kraina z antycznymi swiatyniami. Zielonosci nie uswiadczylismy, swiatynie robia wrazenie, ale nie na tyle, zeby chciec tam kiedys wrocic (albo jestesmy juz wyjatkowo niewrazliwi na piekno otaczajacego swiata). Pod murami swiatynnymi trzeba sie opedzac od lokalnych sprzedawcow fletow i figurek z gliny. Jedna ze swiatynn nieopacznie zbezczescilismy wchodzac do srodka z sandalami w dloni. W ruch poszly gwizdki i zjawila sie lokalna straz swiatynna z policjantem. Na szczescie wszystko skonczylo sie dobrze.
Na koniec dnia zafundowalismy sobie po dlugim oczekiwaniu na dworcu autobusowym podroz po bezdrozach lokalnym autobusem do Hampi. Nie zmruzylismy oka, poniewaz tak trzeslo, ze podskakiwalismy z siedzen na pol metra w gore, zeby momentalnie spotkac sie z podloga. Autobus byl strasznie zatloczony, co rusz wsiadali ludzie z wielkmi workami, nawozu, ziarna i narzedziami rolniczymi. Na szczescie nie dosiadl sie nikt z krowa. Totalnie wymeczeni dojechalismy do Hampi, gdzie zjedlismy sniadanie i udalismy sie na spoczynek, ale o tym moze nastepnym razem...
No comments:
Post a Comment