Anjuna. Dawna ostoja hipisow na Goa. Trafilismy do pierwszej lepszej noclegowni przy glownym skrzyzowaniu. Reklamowala sie "since 1974". I wyglada na to, ze od momentu powstania nie bylo wymiany personelu. Obslugujaca nas kobieta (choc stwierdzenie plci nie bylo oczywiste) w wytartych jeansach i spranej koszulce Eminema miala niezwykle koslawa posture. Glowa na bok, utykajaca, brzuch do przodu a'la ciaza, niby zdrowa ale chyba hippi zycie zostawilo trwale slady nie tylko na psychice. Obok nas siedzial klient rownie starej daty, palac jointa wydawalo sie, ze w klebach dymu widzi dawne czasy i rzeczy, ktorych moglismy sie tylko domyslac :)
Nasz pokoj wyklejony byl plakatami zespolu Metallica. Przy wejsciu owoce mango spadaly na glowe. Jednak gdy wieczorem zrobilismy obchod okolicy zdecydowalismy, ze mimo tych niecodziennych hippi klimatow przenosimy sie w inne zakamarki. Bo oto znalezlismy miejsce-cud.
Domki na palmach - jakby bocianie gniazda wystajace z dzungli z widokiem na ocean, do ktorych kelnerzy wspinaja sie po drabinach, by zaspokoic glod i pragnienie klientow. Do tego klimatyczna spokojna muzyka.
Okazalo sie, ze maja rowniez pokoje, ktore co prawda byly nie na nasza kieszen (bo spimy z reguly za 20zl/pokoj), ale ze juz po sezonie, to dogadalismy sie. Na podlodze mamy piasek, sciany utkane z lisci palmy, dookola biale zaslony, moskitiera (bez dziur!), szafa wraz z zamykanym sejfem i biala posciel (ktorej juz tak dawno na oczy nie widzielismy).
Do tego towarzysza nam trzy male pieski. Krotko mowiac - jestesmy zachwyceni, ze na koniec podrozowania po tym kraju brudem i syfem plynacym doswiadczamy takich luksusow.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment