Dzien 5.05 w moim wydaniu nie byl zbyt rewelacyjny. Ze wzgledu na goraczke (klatwa Hanumana?) przelezalam w lozku wiekszosc czasu. Ale za to w jakim otoczeniu!
Nasza chatka polozona jest przy plazy w zacienionym ogrodzie. Wiele roslin, kwiatow, palm - doslownie ogrod botaniczny. M. dzielnie mi towarzyszyl ale w koncu, jako ze chorujemy rotacyjnie, wybral sie na piesza wycieczke na sasiednie rajskie plaze.
Gdy moja goraczka osiagnela swoje apogeum 39.2 postanowilam oderwac sie od lezenia w bezladzie i czytania ksiazki, nota bene o atakach terrorystycznych w japonskim metrze i objawach zatrucia gazem u ofiar. Zainspirowana siegnelam po rozdzialy w Lonely Planet o zdrowotnosci :). Nie bylo to dobry pomysl, bo, w miare czytania o kolejnych mozliwych chorobach, odkrywalam w sobie coraz to nowe objawy don pasujace :) Mimo ze uznaje "uplyw czasu" jako najlepsze lekarstwo na wszystkie dolegliwosci, to jednak przestraszona wskazaniami termometru posililam sie tym i owym z naszej podroznej apteczki. Skutek odnioslo - goraczka spadla.
Wpis pragne podsumowac parafraza wierszyka, ktora mi do glowy wpadla, a ktora, wyglada na to, smieszy tylko mnie :)
- puk puk
- kto tam?
- HIPOchondryk!
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment