Dzien zaczelam o 4:20 – z koszmaru wyrwal mnie budzik (w snie glowna role odgrywala Madonna i jej bicepsy). Oporzadzilam sie i wyjechalam w ciemnosciach na skuterze w kierunku swiatyni, ktora jest tu centrum wszystkiego. Tam mialy sie odbyc owe uroczystosci. Ludzie przybyli tlumnie i wprowadzano nas do tutejszego amfiteatru. Poczatkowo nie dzialo sie nic – bylo ciemno i tylko swiece i cos w rodzaju lampek choinkowych rozdzielaly ow amfiteatr na poszczegolne sektory. Ludzie siedzieli sobie i patrzyli w otchlan, medytowali lub zastanawiali sie o co tu chodzi (jak ja).
Bylo cicho. Bardzo cicho. Przy wejsciu zadziwila mnie informacja, ze zgodnie z wola The Mother wszyscy ludzie przychodzacy tutaj proszeni sa o nieoddawanie sie zadnym obrzedom zwiazanym z religia. Okolo godziny 6, gdy lekko zaczelo switac – zapalono ogien a potem (chyba o swicie) z glosnikow poleciala jakas okropna muzyka – rzepolenie na organach – ale doprawdy okrutne. Potem sie dowiedzialam, ze to The Mother tak pieknie grala 40 lat temu na ceremonii otwarcia Auroville. A potem przyszlo cos straszniejszego – The Mother przemowila z glosnikow zza grobu. Jej glos byl mieszanka papieza u schylku zycia i Frankenstein’a – brzmialo to wszystko mocno niepokojaco. The Mother mowila po francusku. Oglosila zasady panujace w Auroville (wklejam):
- Auroville belongs to nobody in particular. Auroville belongs to humanity as a whole. But to live in Auroville, one must be the willing servitor of the Divine Consciousness.
- Auroville will be the place of an unending education, of constant progress, and a youth that never ages.
- Auroville wants to be the bridge between the past and the future. Taking advantage of all discoveries from without and from within, Auroville will boldly spring towards future realisations.
- Auroville will be a site of material and spiritual researches for a living embodiment of an actual Human Unity.
W centralnym punkcie amfiteatru jest cos na ksztalt kopca kreta / kopca Kosciuszki – gdzie znajduje sie ziemia przywieziona bodajze ze 150 krajow swiata. Taka oto miedzynarodowa mieszanka. Gdy wszyscy tlumacze skonczyli przemawiac za DIMADA, w centralnym punkcie pojawily sie ubrane na bialo dzieci i ozdabialy to miejsce sznurami kwiatow. Nastal dzien i ciemnosc poszla w niepamiec.
Poszlam sobie zobaczyc pobliskie swiete drzewo – jest naprawde ladne – ludzie dostaja tam szalu – kleja sie do niego, przytulaja je itp.
Do swiatyni jednak nie mozna bylo wejsc. Czyli cala wyprawa na nic! Ale nic to – jak mi sie zachce to sprobuje sie tam dostac.
Sniadanie zjadlam w super herbaciarnio - piekarni – z latajacymi nad glowami malpami. Potem na 8 zajechalam do biura. Znowu lejzi. Chcialam isc na budowe, ale jakos nie wyszlo. Czytalam wiec sobie o technikach robienia tych cegiel z ziemi. Calkiem ciekawe i cwano-chytre ;)
Na lunch umowilam sie z Ditte, ktora miala sporo problemow miedzy innymi ze skuterem ale takze z nauczycielem jogi. Okazalo sie, ze nasz Szanowny Jogin praktykuje ten rodzaj jogi, ktory polega na bladzeniu palcami po kobiecych cialach. Zadnych cwiczen czy pozycji – za to dark energy zniwelowana, czakry wymasowane a twarz i rece wysmarowane aloesem. Chyba podziekuje za poniedzialkowa lekcje.
Pojechalam zatankowac skuter – tu wyglada to tak, ze kobita ze sklepu wynosi plastikowe butelki po wodzie i z nich wlewa benzyne. High life!
Bylam tez na chwile w domu ciotki Ditte. Ona jest typowa miejscowa Aurovillanka – przybyla tu z innymi hipi budowac to miejsce w latach 60-tych. Zalozyla rodzine, 4 dzieci, wybudowali tu sobie dom. A w zasadzie wybudowali dom komunie – bo nie nalezy do nich tylko do Auroville. Ale co to za wspanialy dom! Polaczenie wloskiej letniej rezydencji z hinduskim pazurrem. Piekny, stylowy, wysokie sufity. Moje czujne oko dostrzeglo okolo 5 wizerunkow The Mother wokolo... Boze Bozeno! Az wysylam w zalaczniku jej zdjecie – poznajcie sie :)
Okolo 17 pojechalam na plaze (bo tak mi sie podoba to skuterowanie), aby tam uciac sobie drzemke. Udalo mi sie na 15 minut moze, bo oczywiscie Hindus jakis sie dosiadl i zaczal to slynne „Hello Madam, HELLOOOOO!”
Na 20 poszlismy ze znajomymi na koncert zespolu hindusko-europejskiego. Nie do konca mi sie podobalo, bo falszowali i wszystko na jedno hinduskie kopyto. Wyszlysmy z Ditte wczesniej i ona zabrala mnie do dziwnego na maxa miejsca – miejscowego Youth Centre prawdziwych Aurovillan. Ditte byla tam sama juz wczesniej poczatkowo i mowila, ze niezbyt przychylnie patrzylo na nia miejscowe towarzystwo ale potem jakos ja zaakceptowali. A w tym klubie – normalnie inny swiat! Wygladalo to dla mnie przerazajaco dziwnie. Ludzie, glownie mlodsi ode mnie – takie nastolatki i wczesne dwudziestki, skupiaja sie wokol ogniska i przyleglych stolikow. Ale jak to dziwnie wszystko wyglada! Musze porobic zdjecia, bo nawet nie wiem jak opisac. Z jednej strony jakies starodawne fotele porozkladane wokol ogniska – jakby ze starego autobusu. Uzywane w pozycji pollezacej. Dziwne bambusowe lawki, stoly itp. Wszystko niby przypadkowe ale niesamowicie na miejscu – tak jakby wlasnie tu do tej dzungli mialo pasowac. Zadaszenie baru – super hiper extra konstrukcja bambusowa kryta liscmi palmowymi. Jakies jeszcze inne wymyslne twory architektoniczne zadaszen i nade wszystko – domek bambusowy na drzewie! Jaki ladny! Na wysokosci moze z 10 metrow. Miejscowa mlodziez – przyszlosc Aurovillan - zaprosila mnie do budowy kolejnego domku – robia jakis dwupietrowy nieopodal – juz jedno pietro jest. Wiec w najblizszym czasie zadzieram kiece i lece! Ale jak ci wszyscy ludzie tam dziwnie wygladaja... Naprawde kojarzylo mi sie to bardzo z serialem Lost i grupa The Others. Zwlaszcza, ze w glebi, miedzy tymi drzewami, maja poukrywane jakies miejsca typu stara dorozka, dom na wodzie itp. Mieszanka kulturowa (biali, skosni, ciapaci, murzyni) wszyscy jacys dziwnie spokojni, a z drugiej strony niepokojaco weseli. Dziwna tam panowala atmosfera – taka zupelnie inna niz wsrod naszego kwiatu polskiej mlodziezy. Lepsza czy gorsza? Nie wiem. Dziwna. Moze jechali na narkopstrykach, pijani na pewno nie byli. No chyba, ze po prostu tacy sa. Nowoczesni hipisi. Bo ubrani byli zupelnie normalnie. Drugie pokolenie (a moze nawet trzecie) hipisow, co to wszytsko wlasnymi rekami wybudowali. Btw w Auroville narkotyki i alkohol a takze papierosy uwazane sa za niegodne i uwlaczajace. Tu nigdzie nie mozna alko i papierosow kupic. Ale oni oczywiscie palili. Bo co maja robic bidule w Ciapatlandzie.
I na koniec – kacik pod wezwaniem Gucwinskich - dzial o zwierzetach.
Update o zoperowanym psie: zyje – dzis Satprem znowu cos przy nim majstrowal.
Biorac prysznic przyszedl do mnie maly zolty gekon i przylepil sie do drzwi. Dobrze, ze znalam te mordki juz z pobytu w Indiach wczesniej, bo w innych warunkach pewnie bym sie przestraszyla. Dzisiaj widzialam tez jakiegos jaszczura, ktory zapolowal na owada duzego. Patrzylam sie na niego a jaszczur zastygl w bezruchu. Owad w miedzyczasie wykonywal swoje ostatnie machniecia skrzydlami spomiedzy zebow oprawcy, az zniknal w ciemnosciach wnetrznosci jego.
ana
Pi-eS. W zalaczniku porcja zdjec - na ostatnich 3 ludzie z pracy - z gola klata to Francuz - Jeremi, Bob Marley to Norweg - Pablo i Julia z Brazylii.
No comments:
Post a Comment