Nasz Earth Institute powoli przemienia sie w szpital. Mamy coraz wiecej poszkodowanych i obandazowanych. Ja, poki co, jeszcze sie jakos trzymam, ale pewnie przyjdzie i kolej na mnie, patrzac na tutejsze statystyki.
Zaczelo sie od operacji psa. Pies chodzi zabandazowany co dzien w nowym bandazowym wdzianku. Rano, po zmianie opatrunku, wyglada uroczo, wieczorowa pora – fatalnie. Bandaze przesiakniete wydzielinami, brudne, poszarpane, ehhh... Nie wiedziec czemu, jako miejsce swoich nocnych spoczynkow obral sobie pomost przed moim/naszym pokojem. Wydaje sie to o tyle dziwne, ze 2 metry od tego miejsca probowal onegdaj nieskutecznie popelnic samobojstwo. Moze wraz z operacja zostal pozbawiony psich instynktow samozachowawczych. Coz – niezbadana jest psychika psow hinduskich.
Po psie kolej przyszla na Satprema. Z powodu operacji owej i chyba uzywanych do tego celu plynow i mazidel, jego prawa reka zostala pozbawiona koloru czlowieczej skory (tak to moge okreslic nie znajac medycznych terminow). Jest blado-rozowa, pewnie bolaca i generalnie brzydka. Chodzi wiec zawiniety w bandaze.
Żeremi - nasz lokalny Francuz – mial za to bliskie spotkanie z wezem na motorze. Wezowi nic sie nie stalo (uffff... :), on natomiast jadac jak wariat, nie wytrzymal gwaltownego hamowania. Teraz wiec dzieli dole psa – bedac pobandazowany w kilku miejscach.
Do tego wszystkiego Satprem doznal kontuzji nr 2 – kolana – rowniez na motorze, rowniez owija je bandazem. Musial nawet jechac do szpitala – bo wdala sie w rane jakas miejscowa larwa i trzeba bylo ja szybko usunac. Z jego opowiesci wynioslam, ze gdyby jej nie usuneli to w ciagu 24 godzin mialby w nodze dziure glebokosci malego palca u reki. Wierzyc czy nie?
Jako ostatnia poszkodowana jest Julia – ktora w czasie budowy rozciachala sobie reke. Wybija sie z tlumu ubierajac rane w plastry a nie bandaze.
A moj skuter daje rade. Doprosic sie tylko nie moge o lusterko. Dzwonie i dzwonie do pana wypozyczacza i ciagle mnie zbywa, ze przywiezie i przykreci mi lusterko tumoroł.
Zaczelam takze splacac swoje dlugi autostopowe z lat mlodzienczych. Zawsze chcialam brac autostopowiczow w ramach rewanzu za kilometry przejechane w roznych cudzych wehikulach ale zawsze, jadac sama autem, balam sie, ze ktos mnie zaciuka. Dlatego zaczelam tutaj – skupiajac sie poki co tylko na paniach. Mam na swoim koncie juz 3 przewozki. Problem z hinduskimi autostopowiczkami jest nastepujacy: owiniete plachtami tych swoich kolorowych sari nie sa w stanie sie rozkraczyc i usiasc jak czlowiek na skuterze. Zamiast tego zasiadaja wiec boczkiem, niczym ksiezniczki dosiadajace konia. Ale musiala miec strach w oczach moja pierwsza autostopowiczka, gdy zupelnie nie potrafilam zlapac rownowagi i przez pol drogi wiozlam ja na tzw. styl „tropiac weza”. Z nastepnymi poszlo mi juz duzo lepiej, acz nie idealnie.
W pracy – w druzynie brazylijsko-norwesko-polskiej zostalismy zaciagnieci do przeprowadzenia resercza na temat sciany z uzyciem coconut fiber (wlokno kokosowe?). W doswiadczeniu tym chodzi o to, ze budujemy tu przy biurze przykladowa sciane – sprawdzajac jakie proporcje beda najlepsze (chodzi o jak najmniejsze pekniecia sciany). Nasza super sciana skladala sie wiec z: 3 taczek ziemi, 1 taczki piasku, 1 taczki gravel (gruzu?), 1 taczki loose coconut fiber i 2,5 wiader wody (45l).
Najpierw trzeba bylo wykonac wycinki roslinnosci i zrobienia bazy z przesitkowanej ziemi zmieszanej z piaskiem i woda. Po wyrownaniu powierzchni – zrobilismy cokol z cegiel (tych tutejszych, wyrabianych z ziemi). Kolejny krok to napelnienie, przewiezienie i wymieszanie tych wszystkich taczek ziemi, piachu, gruzu i kokosa na sucho. Nastepnego dnia zaczela sie zabawa z woda. Trzeba to bylo wszystko zmieszac w piekna papke o odpowiedniej gestosci – przychodzili do nas tutejsi madrzy panowie, zeby mowic te swoje komendy „more water”.
Mieszalismy to poczatkowo z uzyciem stop wlasnych, nastepnie przy uzyciu takich smiesznie wygietych lopat (ach – jakie ja mam ubogie slownictwo budowlane!). Nasz norweski Bob Marley imieniem Pablo zajmowal sie glownie przekopywaniem naszej mieszanki, a ja i Julia taplaniem sie w blotku. Tym sposobem zrozumialam Gracjana Roztockiego i jego pociag do „taplania sie w blotku”. Niezla zabawa. Od dzis bede patrzyc na filmik na jutjubie innymi oczami. Nasze stopy wygladaly po tym calkiem jak stopy hobbitow z Wladcy Pierscieni. Ciekawa bylam, ile by sobie zazyczyla pani manikjuuuurzystka we Wroclawiu za pedikjuuur ;)
Nasza sciana niestety zaczela juz pekac – za co wine oczywiscie ponosza zle proporcje – bo przeciez nie nasza ekipa budowlana.
Wieczorem wybralismy sie tlumnie (w 7 osob) na jedzenie. Bylo milo, aczkolwiek uwiazana z Julia na jednym skuterze, nie moglam dogonic towarzystwa i balam sie, ze powtorze sytuacje z pamietnego postoju w srodku dzungli.
Nie pisalam ostatnio nic w KaPeWuGie (Kąciku Pod Wezwaniem Gucwinskich). Oto najnowsze wiesci:
1. Gekony nawiedzaja mnie nie tylko pod prysznicem ale tez w pokoju. W przeciwienstwie do tych nepalskich, tutejsze sa mniej strachliwe i bardziej zielone niz zolte. Smieszne sa te stwory. Wolalabym, zeby zamieszkaly tu w pokoju na stale – moze wtedy zaden komar nie odwazylby sie przekroczyc naszego progu (pies warujacy pod drzwiami nie wydaje sie byc wystarczajaca bariera)
2. Wracajac wieczorowa pora o zachodzie slonca do CSR (Centre of Scientific Research – tutaj mieszkam i pracuje) na mojej drodze pojawil sie maly tlumek Hindusow patrzacych w niebo. Myslalam, ze obserwuja jakies zjawisko astronomiczne ale uslyszalam, ze 2 pawie siedza na drzewie i to wlasnie obserwowali. Popatrzylam, nic nie widzialam, wiec pomyslalam, ze albo ich nie zrozumialam albo peacock znaczy cos jeszcze innego. Ale dzisiaj w pracy znad laptopa patrze – idzie paw pod oknem. Jaki fajoooowy! Niestety nie nastroszyl ogona lecz ciagnal go za soba. Coz za kolory przecudne! Moze go jeszcze kiedys spotkam, to jak mnie zobaczy to z przerazenia sie moze nastroszy, to przesle zdjecie.
3. A propos zdjec – pojechalam sobie dzisiaj na plaze i wracajac przejezdzam kolo lezacego swietopelka (o ktorym pisalam wczesniej). A na posagu stoi koza i bezczelnie zjada sznury kwiatow, w ktore go przyozdobiono. O nie! – pomyslalam – Zrobie ci zdjecie wredna kozo a potem cie przepedze. Ale jak sie namierzalam z aparatem, to owa koza ze wstydu i poczucia zenady sama uciekla. A ja zdjecia nie zrobilam.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
"pies na baby" co do tematu psa a co do tematu pawia to zamiast go soba straszyc musisz go saba zainteresowac zeby sie nastroszyl z ogonem i zacza kulizanke wyrywac bo one wlasnie poto sie rozposcieraja z ogonem i kolorkami... ale z tego co rozumiem i w pierwszej i w drugiej kwesti samce sa u ciebie spalone ;) pzdr najdrozsza
ReplyDeleteno niestety sa :) Moze dla pawia zrobie maly wyjatek.
ReplyDelete