Thursday, March 5, 2009

youth that never ages...


Pewnego wieczoru - nie pamietam juz kiedy to bylo – wracalam sobie z plazy do Auroville i natrafilam na obchody hinduskiego swieta. Lezacego bozka dlugosci moze 5 metrow ozdobiono kwiatami i okadzono – tzn. miejcowa ludnosc obchodzila go wokol trzymajac w rekach peki kadzidelek.



Zapytalam, czy moge dolaczyc do korowodu i czy bede niemile widziana. Powiedzieli „ołraja, no problem madam”, zdjelam wiec pantofelki i kamon do kolejki wokol lezacego bozka. I nie byloby w tym moze nic takiego dziwnego gdyby nie to, co zobaczylam u stop posagu. A juz myslalam, ze tylko w Auroville ludzie sa nawiedzeni, a poza obszarem panuje li tylko Zwyklosc i Normalnosc. Ale nie! Wyobrazcie sobie, ze byly tam 3 kobiety (w tym 2 zwiazane), ktore po prostu cos opetalo. Wyginaly sie w jakichs dziwnych szamanskich ruchach, wywracaly oczami (najbardziej ta „srodkowa”, ktora byla puszczona wolno – bez zadnych wiezow). Mialam wrazenie, ze dokonuja sie tu jakies egzorcyzmy ale miny tych ludzi (obserwatorow) wskazywaly na to, ze to zupelnie naturalna rzecz. Trzy kobiety wywijaja oczami, wykonuja szalone tance, wygladaja, jakby zaraz mialy zejsc z tego swiata ale co tam! Normalka! Dalej pala te swoje kadzidelka. Zapytalam amerykansko ubranego Hindusa, co tu sie dzieje. Lamana angielszczyzna odpowiedzial, ze wlasnie siostra Shiwy (czyli chyba tego lezacego swietopelka) wcielila sie w ich ciala i one teraz mowia, czego chce Shiwa. Mowia np, ze Shiwa chce banana – to mu daja banana – prosta sprawa. Doslowie jak w „Dziadach” Mickiewicza – ktory nota bene jest patronem moich maili :). Hindus powiedzial mi tez, ze jesli okaze sie, ze te kobiety udaja – bo np. znajdzie sie jakas inna, w ktora „naprawde wstapila siostra Shiwy” to te klamczuchy beda musialy zostac zabite. Ale cos mi sie nie wydaje, zeby to byla prawda, bo nie bylo tam atmosfery grozy, panowal za o nastroj ala odpustowy jarmark.

Wyszlam z korowodu – porobilam kilka zdjec – niestety nie udalo mi sie uwiecznic trzech czarownic, bo za szybko sie ruszaly, a bylo ciemno.


A w pracy wreszcie cos sie zaczelo dziac. Poszlam na budowe. Budujemy takie low-cost domki – nie wiem jeszcze dla kogo. Szeregowki parterowe (niektore 2 pietrowe) – skladajace sie z jednej isby ;P, kuchni i lazienki (toaleta „na malysza” plus prysznic). Poki co zrobili fundamenty (z rammed earth) i zaczelo juz cos tam sie wznosic nad powierzchnie. Caly sek w budowaniu tych domkow polega na tym, ze maja taka maszyne – nazywa sie Aurum 3000 i dzieki niej kompresuja przygotowana wczesniej odpowiednia mieszanke gleby, piasku i cementu (5%).





Przy pomocy dzwigni dwoch Hindusow napiera i tym sposobem powstaje jeden blok (cegla) z ziemi. Maja rozne formy, wiec moga wyrabiac bloki o roznych wymiarach w ramach potrzeb. Gdy ja bylam na budowie, praca polegala na zbrojeniu takich blokow w ksztalcie litery U i zalewaniu stalowych pretow cementem. Tak wiec moje „rece stworzone do fortepianu” musialy sie dostosowac do roli noszenia (na glowie) i wylewania tejze mieszanki do owych blokow, a nastepnie przy pomocy szpachli (kielni?) wygladzenia na rowno powierzchni wypelnionych juz bloczkow. I powiem szczerze – podobalo sie ;) Tylko to slonce cholerne...

A Hindusi na budowie... Pozal sie Dimada! Chudziny takie na bocianich nozkach. Na glowach turbany, zamiast spodni z reguly maja biodra owiniete szmata ala koszula w szkocka kratke. Chodza jak te mrowki na tej budowie. My mamy lepiej – bo jestesmy tam niejako z wlasnej woli wiec nie mamy przydzielonych zadan tylko zabieramy sie za to, co akurat robic trzeba. Zadnych maszyn – li tylko kielnie, lopaty, wiadra no i wspomniana machina z napedem recznym.


Po wizycie na budowie bylam cala pieknie pomaranczowa. Od kurzu i koloru tutejszej ziemi.


Wieczorem z Ditte zawitalysmy do Youth Centre. Niedaleko wejscia stoi taka tablica z napisem „Youth that never ends”. Nikogo z naszych znajomasow nie bylo. Zaczelysmy sobie chodzic po okolicy szukajac ciekawostek miedzy drzewami. Przyszedl do nas mlodzieniec (Holender – tutejszy Aurovillanin, lat 18). Pokazal nam budowany domek na drzewie (mial byc ponoc bambusowy a byl rozczarowujaco drewniany). Weszlismy sobie na niego (on poruszal sie pewnie niczym „tutejszy” – my – asekuracyjnie wchodzilysmy tam 5 razy wolniej). Zasiedlismy tam, bylo juz zupelnie ciemno. Nastroj niesamowity. Rozpoczelismy rozmowe - poczatkowo gadka-szmatka zapoznawcza, a potem, majac przed soba taki „kasek smakowity” zaczelysmy wypytywac go o Auroville. Dowiedzialam sie wielu ciekawych rzeczy. Wraz z rodzicami przyjechal tu 5 lat temu z Holandii. Sprzedali dom i caly dobytek, aby rozpoczac nowe zycie tutaj. Dlaczego? Bo urodzilo im sie drugie dziecko i postanowili, ze Holandia nie jest dobrym miejscem na wychowywanie potomstwa. On poczatkowo nie byl zadowolony, bo jako 13latek opuscil szkole, znajomych itd. Siostra miala roczek.Teraz jest szczesliwy i cieszy sie z przyjazdu tutaj. Pytalam, czy rodzice sa hipi. Mama jest troche, ojciec nie bardzo. Poczatkowo mieszkali w guest housie. Potem dostali tzw. status „newcommers”. Trzeba byc njukomersem przynajmniej 2 lata, zeby moc sie starac o bycie Aurovillaninem. Dzieci newcommersow narodzone tutaj zyskuja status automatycznie. Po 2 latach njukomersi przydzielani sa do tzw. grupy wprowadzajacej, skladajacej sie z wyslannikow tutejszej komuny. Wyslannicy ci przebywaja z nimi (nie wiem na jakich zasadach) i potem wydaja osad, czy dana osoba moze zostac przyjeta do spolecznosci. Trzeba pozniej sobie wybudowac dom lub czekac, az sie ktos wyprowadzi. Im sie wlasnie udalo odziedziczyc dom po kims.


Mowil tez wiele ciekawych rzeczy o poczatkach Auroville. Dimada wybrala to miejsce – i grupa ludzi idaca za nia i za Sri Aurobindo zaczela tu ciezka prace (zwykle wystepuja w parze – on stworzyl chyba cala filozofie – mial jakichs tam wyznawcow – wszystko krazy wokol jogi). Glownym zadaniem bylo zalesienie tych terenow, ktore przez wyrab lasow zaczely zamieniac sie w pustynie. Byla to akcja na szeroka skale. Robili badania, testy – czym mozna by zalesic taki surowy teren. Sprowadzono nawet drzewa z Australii (odporne na surowy, bezdeszczowy klimat). Wlasnie na tym importowanym drzewie stal domek, na pokladzie ktorego wysluchiwalam tych opowiesci. Pytalam tez o szkoly. Nie ma obowiazku nauki, ale z reguly wszyscy chodza i chca chodzic do szkoly. Mozna isc albo normalnym trybem (zdawac mature itd) albo uczyc sie czego sie chce. Nie wiem tylko, czy decyduja o tym rodzice czy same dzieci. Ten chlopak sprawial tez to samo wrazenie wesolego i ultraspokojnego jednoczesnie co inni koledzy sprzed dni kilku. Glupi nie byl. Ubrany normalnie, fryzura zwyczajna – ot taki maloletni przystojniaczek. Pytalam, czy miejszka z rodzicami. Roznie. Czasem tak a czasem w jakims zrobionym przez siebie szalasie tu w poblizu Youth Centre.


Cale Auroville dazy do tego, zeby byc samowystarczalne – zarowno pod wzgledem jedzenia jak i energii, wody itp. Nie osiagneli tego jeszcze, ale naprawde mocno nad tym pracuja i to widac. Eko-architektura i eko machinerie sa tu niezwykle rozwiniete. Jest tu np. solar kitchen – stolowka, na dachu ktorej znajduje sie 15 metrowy spodek na ksztalt anteny satelitarnej, gromadzacy energie sloneczna. Kuchnia serwuje 1000 posilkow dziennie i jest energetycznie samowystarczalna. Mega. Jadlam tam 2 razy so far – super hinduskie jedzenie, codziennie cos innego, samemu sie zmywa po sobie, a placi sie swoim numerkiem z identyfikatora goscia Auroville. Kiedy indziej widzialam Childrens Vegetable Garden – gdzie dzieci ucza sie jak uprawiac warzywa.


Wracajac do Youth Centre – tak mi sie spodobal napis na serduszku, ktore ktos powiesil na drzewie, taki very hipi: „Now we can all love each other”.


I z tym optymistycznym przeslaniem pozdrawiam z Auroville,


ana

2 comments:

  1. czytajac twoje przedziwne opowiesci zastanawiam sie kiedy cie przekabaca pod plaszczykiem atrakcyjnego mlodzienca, niech dimader czuwa nad twoja dusza

    ReplyDelete
  2. pod plaszczykiem z wlosow na klacie chyba, bo tu wszyscy polnadzy chodza...

    ReplyDelete