Wszystko przyspieszylo. Przed soba mam coraz bardziej zblizajaca sie do mnie godzine zero – czas wyjazdu. I poczucie – tyle do zrobienia a tak malo czasu.
Wczorajsze szamanskie szprawy w nocy, w Sadana Forest - bezcenne. Bebniarz, cztery inne osoby i ja. Rytualy, rekwizyty, ogien, wizje. Ale tematu nie rozwine, bo nie ;).
Zamiast tego kolejne zdjecia - moj pokoj z zewnatrz plus biuro:
Spedzilam ostatnio noc na plazy – wraz z ludzmi machajacymi ogniami, przy ognisku, az do wschodu slonca. Latam i latam – dniami i nocami a mimo wszystko czasu brak.
Przeszlam cala procedure zwiazana z wizyta w Matri Mandir – centralnym punkcie Auroville. Obejrzalam wiec film i stawilam sie na wyznaczona godzine z wyznaczonym miejscu . Przewodnik grupy opowiedzial najpierw, jak powstalo Auroville i dlaczego, czym jest Matri Mandir i jak sie zachowywac w srodku. Generalnie zdziwilam sie – bo spodziewalam sie jakiegos kultu Dimada i nie wiadmo jak naiwnej filozofii. A to po prostu miejsce skupienia, cichej medytacji (nie mozna kaszlec!) nie zwiazane z zadna religia ani tym bardziej z osoba Dimada (ponoc sama byla bardzo skromna i nie chciala, zeby wyznawac jej kult). Ale z jakiegos powodu widuje sie czesto jej zdjecia, przybrane kwiatami.
Samo wnetrze Matri Mandir’u bardzo proste – biale sciany, biale mile dla stop dywany, koliste pochylnie, a w glownym pomieszczeniu szklana kula, na ktora pada strumien swiatla z malej dziurki z kopule. Nastroj podniosly, cisza, polmrok, biale poduszki, bialy spokoj, biale mysli. Wszystko biale.
Himal – moj znajomy Aurovillanin, pochodzacy z Tybetu, przybyly tu w z rodzina w wieku lat 7 (obecnie 35) stal sie moim kolejnym lakomym kaskiem, aby wybadac jak to u tych ‘prawdziwych’ sprawy sie maja. Mieszka sobie w domu niezwyklym – jak kazdy Aurovillanin – sam go musial sobie wybudowac. Dom na planie kola – w scianach mnostwo malych okienek, wysokosc 5 m, antresola z piekna moskitiera na spanie. Prosta kuchnia, lazienka w ogrodzie. A ogrod! Ulalaa. Himal (bo w Himalajach narodzon) para sie ‘mechanics’. Skreca, przykreca, robi rozne instalacje. Ostatnio wraz z ludzmi z Youth Centre pracuje nad ogromna rzezba orla. Poza tym jakies eksperymentalne machiny – btw wklejam tu zdjecia m.in jego machin z YC zrobione jakis czas temu.
Tu przedstawiam maszyne generujaca prad ala chomik czlowieczy.
Maszyna typu ekstremalna rozrywka dla odwaznych.
I inne autobusy, domki na drzewie, o ktorych pisalam wczesniej.
Wracajac do ogrodu Himala – zrobil np dla tutejszych dzieci mega karuzele, z podwieszonymi na wielkim kole na lancuchach starymi rozklekotanymi motorami, na ktore dzieci siadaja. Powsadzal tez motory na drzewa. Wrazenie piorunujace. Szkoda, ze ni mom zdjec.
Takie jest wlasnie to Auroville – niezwykle, kreatywne, nieszablonowe – zlozone z szalonych pomyslow wcielonych w zycie ku uciesze innych. Wzielam Himala na spytki, dlaczego w domu na scianie wisi Dimada (tzn jej zdjecie). Pytam, czy sie do niej modli czy jak. Mowi: „Nie. Po prostu bardzo ja szanuje. Gdyby nie ona, nie bylo by tu mnie i ciebie, nie byloby tego niezwyklego miejsca. Czasem biore i przynosze jej kwiaty” (i wtedy wyszedl i urwal z drzewa w ogrodzie czerwony kwiat i wstawil za to zdjecie). Rozczulilo mnie to troche i zdziwilo, bo Himal to raczej typ twardziela, chodzacego w dziwnym kapeluszu z pioropuszem. Niesamowita byla tez muzyka, ktorej sluchalismy. Tybetanskie piosenki, a wsrod nich moja ulubiona o powtarzajacym sie w kolko tekscie ‘oMM Mani padme HOOM’ (czesto ponoc wyryty nad drzwiami tybetanskich swiatyn).
Gdy Himal mnie odwozil swym moturem do domu, na kierownicy waz zostawil niespodzianke w postaci swojej zrzuconej skory. Mniam!
A to jest moj moped:
Rozmowy z rodzimymi Hindusami, jak Velu, Himal czy Viji - kolezanka z autobusu, sa dla mnie niezwykle cenne – uswiadamiaja ogromne roznice miedzy nasza europejska a tutejsza kultura. Wspomniana wyzej Viji – pracuje w Bangalore, zakochala sie w koledze z pracy. Cztery lata musiala uzerac sie ze swoja rodzina, zeby laskawie wyrazili zgode na ich slub. Powod? Bo chlopak z innej kasty, a rodzice chcieli inne malzenstwo zaaranzowac. A dziewczyna nie z jakiegos ciemnogrodu tylko ladna, wyksztalcona (MBA), pracuje w HR, w duzej firmie w Bangalore. Lat 29.
Slub odbedzie sie za trzy tygodnie.
Albo Velu – upichcil jakies jedzenie, daje mi widelec i noz, sobie tez bierze i mowi mi – pokaz, jak Ty trzymasz widelec! ;) Velu ponoc zawsze sie stresuje, jak ma isc do jakiejs restauracji na niehinduskie jedzenie i zmuszony jest do uzywania tych barbarzynskich wytworow cywilizacji zamiast reki prawej. Ja przekonalam sie do jedzenia z uzyciem reki prawej – naprawde wiele tracimy na codzien uzywajac widelcow – jedzenie tym sposobem mnie osobiscie wydaje sie duzo przyjemniejsze i takie slodko syfiaste ;) Czy ja juz nie zaczynam mowic jak onegdaj Julia i Pablo o wc typu narciarz? Moze i dobrze, ze jestem tu tylko miesiac, bo dluzsze przebywanie doprowadziloby mnie zapewne do wielu innych ‘odkrywczych’ mysli, ktore w zycie bym wcielic chciala.
Jeremi wyjezdza do Nepalu (musi wyjechac z Indii, by odnowic wize), ja wyjezdzam do PL, a do instytutu wrocil Mathew. Z tych okazji wybralismy sie gromada z pracy na wspolna kolacje do Pondi. Jedzenie kategoria: z liscia, typowy dla tanszych jadlodajni. Wyglada to tak, ze kazdy zamiast talerza ma przed soba lisc bananowca. Na lisc nakladane sa placki, sosy i inne przysmaki. Zamowilismy kurczaka, krewetki, parote, masala dosa i takie takie. Kelner chodzi i chochla polewa rozne sosami, w ktorych macza sie rece, placki i wszystko w promieniu 50cm. Pycha! Zakonczenie wieczerzy sygnalizuje sie zlozeniem lisciowego talerza w pol. Żeremiego juz nie zobacze. Poszedl w wojaze! Po odprowadzeniu go na przystanek, poszlismy na skalista plaze z Pondi. Pablo gral na bebnie, my spiewalismy jakies slabe piosenki, a tlumek Hindusow bacznie nam sie przygladal i robil zdjecia ukrytymi strzalami z biodra. A ten Mathew – boshhhh! Coz za odglosy potrafi z siebie wydac. Jego ‘inner dolphin’ byl numerem jeden ;) I tak oto sielsko zycie plynie w nadmorskiej krainie.
Taki oto zbieg okolicznosci – na owa wycieczke do Pondi posadzona zostalam na motur do hinduskiego architekta – Rundjina. Moja ulubiona gadka-szmatka zapoznawcza – co, dlaczego i jak dlugo. Zaczal mnie sie wypytywac dokladniej o moj projekt dyplomowy i oznajmil, ze musze – koniecznie musze spotkac sie z innym architektem – jego szefem – bo on robi bardzo podobny projekt w polnocnych indiach – z bambusa, po katastrofie powodzi. Spotkalam sie z nim i zaproponowal mi wyjazd tam. Mialabym, po przeszkoleniu, szkolic lokersow jak budowac z bambusa i zapoznawac ich z wypracowanymi technikami laczen, struktur itp, ktore juz buduja w ramach prototypow 80 domow. Pomyslimy, zobaczymy. Projekt jeszcze troche potrwa wiec cisnienia nie ma. Zdobywaja fundusze, zalatwiaja papierologie. Przeslal mi materialy, ale poki co moje rozbiegane oko na nie nie zerknelo. Ale niesamowite jest to, jak poprzez zupelny przypadek mozna upolowac takie jajo!
Z cyklu: bandaze. Moje poparzenie lydki cos nie bardzo... Kupilam sobie masc o wdziecznej nazwie BURNHEAL no i smaruje, bandazuje, plastruje. Strasza historie o zakazeniach larwami, co sie miesem ludzkim zywia, uslyszane juz od kilku osob, wiec cos chyba w tym jest. Dlatego nie otwieram rany na tutejsze powietrze, przez co chyba wolniej sie goi. Przechodzi mi kolo nosa konna jazda, kapiel w morzu i pewnie jeszcze wiele innych ciekawych rzeczy. Ale – patrzac na psa – mysle sobie, ze lepsza noga poparzona niz amputowana.
A ten pies jest wspanialy, zwlaszcza gdy sie zna jego wdzieczne imie! A wabi sie..... TRIPOD! ;) Czyz to nie genialne? ;) ;) ;)
(z ang. trajpod – statyw, trojnogi statyw)
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment