W pracy ruszamy do przodu z bambusem. Cos tam sie wynurza, wzielam swoja dzialke – konstrukcja scian, okien i dachu. Robimy emergency shelter – na planie nota bene 4x4m ;).
Po pracy pojechalam z Pablo na obiad. Zaciagnal mnie do tybetanskiej knajpki. Poczulam sie jak w Nepalu i zatesknilam za tybetanskim klimatem. A kelner jaki wspanialy – taki sniady, z lekko skosnymi oczami, typowo piekno-nepalski. Ach! Mowie Pablowi, zeby jechal tam koniecznie, zeby zobaczyc, jacy tam ludzie sa cudowni. On mi na to: tu przeciez tez sa cudowni. Ehhh... Nie da sie tego tak prosto oddac - roznicy miedzy rynsztokiem a gorskim strumieniem. Moze to Himalaje, moze to uroda, a moze to po prostu inne serca.
Patrzylam jak Pablitto zajada chicken momo, popijajac sok z limonki. Moj zoladek jeszcze nie doszedl do siebie, aczkolwiek jest na dobrej drodze (stopy podobnie). Potem mialam ‘kaprycho’ isc na plaze, sama najchetniej, ale poszlismy razem. Nie bylo nikogo. Siedzielismy sobie, rozmawiajac o roznych powaznych sprawach (kategoria: zycie) patrzac, jak ksiezyc wschodzi coraz wyzej, a na niebie pojawia sie coraz wiecej gwiazd. ManifiQ! – jak by to powiedzial nasz sunny boy Żeremiii.
Po powrocie do ziemianek mialam potrzebe oddania sie swoim dziwacznym myslom w samotnosci, z djarumem w dloni. W tym celu poszlam pod palme, polozylam sie na lawce i zaczelam kontemplowac ksiezyc (kategoria: prawie w pelni). Nie trwalo to dlugo, bo przyblakal sie Żeremi. Podyskutowalam z nim troszku na temat dlaczego zgolil wasa, zanim zdazylam mu zrobic zdjecie. On wraz z arch. imieniem Varun (tubylec) postanowili symultanicznie zapuscic wasa, aby upodobnic sie do panujacych tu zwyczajow. W tych tropikalnych okolicznosciach przyrody, kazdy szanujacy sie Hindus was posiada. Czerrrrrrne wasidla, najlepiej wchodzace w usta przy rozmowie. Ale Jeremi nie wytrzymal dlugo – wytlumaczyl mi, ze to takie uczucie, jakby mi ktos kazal chodzic umalowanej szminka centymetr wokol ust: do pracy, sklepu, knajpy. Coz...
Pobylam znowu chwile sama, a tu Pablo wymywszy zeby pyta co i jak. Potem przybywa rozanielona Julia ze swoim zdobycznym poeta – Denisem na skuterze ;) Sie dzieje. Samemu byc nydyrydy. Na drugi raz trzeba zwiewac pod inne drzewa, na inne lawki tudziez hamaki.
Co jest piekne:
Zabandazowany pies spiacy pod moimi drzwiami.
Zaby, ktore w nocy glosno rechocza.
Ksiezyc, zwlaszcza gdy jest nisko.
Wschod ksiezyca nad oceanem.
Widok na gwiazdy spod palmowych lisci.
Psy i krowy pokladajace sie noca na drodze.
Ze kazdy ma swoj bagaz historii do opowiedzenia.
Ze kazdy czegos innego tutaj szuka.
Ze wielu odnajduje.
I te paradoksy:
Tak trudne zycie, a tak szczesliwe oczy.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
Tre manifiQ żur!!!
ReplyDeleteco za zycie, zostan tam nie wracaj dobrze ci radzi wujek maurycy
ReplyDeleteno to fakt aniu... robisz sie sentymentalna :) ... to dobrze oczywiscie
ReplyDelete